czwartek, 23 stycznia 2020

św. Barbara na Solcu

Róg ulicy Solec i Ludnej. Postać na cokole trzyma kielich i palmę, atrybuty świętej Barbary. Świętą znamy głównie jako patronkę górników, ale jej patronat obejmuje także marynarzy i rybaków. Stąd przecież już tylko kilka kroków do Wisły...

W ostatnich czasach Wisła znowu zapełnia się ruchem, ale kiedyś z jej fal korzystano znacznie szerzej: rzeka  była ruchliwą trasą handlową, spławiano nią towary, czerpano piasek, poławiano ryby... Retmani, czyli flisacy, ofiarowali się pod opiekę św. Barbary i z tego powodu w kościółku, który stał tu w XIV w. znalazł się ołtarz jej poświęcony.

Kościół został przeniesiony do Ujazdowa już w XVI wieku, ale pamiątka po nim w figurze św. Barbary pozostała. Sama figura nie jest jednak aż tak stara: stanęła tu w okresie międzywojennym. Została gruntownie odnowiona i zabezpieczona w 2007 roku.

piątek, 10 stycznia 2020

Gocław wzdłuż kanałów...

Odkrywam Gocław. Moja grudniowa trasa wiodła szlakiem wodnym.
Najpierw wzdłuż końcowego odcinka Kanału Gocławskiego, który kilkadziesiąt metrów dalej łączy się z Kanałem Nowa Ulga (a właściwie z niego wypływa).
Nowa Ulga jest końcowym odcinkiem Kanału Wawerskiego. Stanowi też południową granicę Gocławia – parę kroków dalej i witamy w Wawrze.


Nad Nową Ulgą krajobraz już się zmienia: więcej przestrzeni, więcej słońca (tego dnia trochę go było!). Szum z Trasy Siekierkowskiej dość skutecznie wytłumiony jest przez ekrany akustyczne.

Po przecięciu Bora-Komorowskiego dalej podążam wzdłuż cieku wodnego. Osiedla po mojej prawej stają się nieco bardziej sympatyczne, niższe, nie-zamknięte...

Mijam jakąś przepompownię i sielanka się kończy. Układ chodników i ścieżek zaczyna się gmatwać, będąc li-tylko skromną zapowiedzią przeprawy przez Wał Miedzeszyński. 
 Kanał puszczony tu został pod ziemią, a ja muszę wspiąć się, zejść, wejść po kolejnych schodach, ścieżkach, chodniczkach... w końcu docieram na drugi brzeg trasy.
Kanał zostawiam na dole, a sama podążam Mostem Siekierkowską. Stąd mam świetny widok na Nową Ulgę malowniczo wpadającą do Wisły.
No i oczywiście panorama centrum. Do tego celu będę wracać i polować na lepszą widoczność.
Właściwie to doszłam aż na Mokotów!

Zawracam. Tym razem idę kawałek wzdłuż Wału Miedzeszyńskiego, skręcam w Fieldorfa i mój wodny szlak odnajduję dopiero w okolicy Umińskiego.
Legia okazuje się być drugim motywem wiodącym tej wycieczki ;-)

poniedziałek, 6 stycznia 2020

Dom pod Orłami - Muzeum Historii Spółdzielczości


Orły - drapieżne, z wystającymi szponami, jakby lądowały nad swoją ofiarą...

Jeden z bardziej charakterystycznych elementów fasady, dzięki którym budynek zyskał swoją obiegową nazwę (i które sprawiają, że budynek ten kojarzy mi się z Gotham City).
 Jednak pozostałe dekoracje zabierają nas w bardziej idealistyczne klimaty. Przedstawiają rolników, siewców... ludzi pracy, którzy wspólnymi siłami wykuwają przyszłość*
Zarówno orły jak i płaskorzeźby wyszły spod dłuta Zygmunta Otto – autora m.in. gigantów z al. Ujazdowskich, czy grupy rzeźbiarskiej z tympanonu Zachęty.
Zaprojektowany w 1912-17 przez Jana Heuricha młodszego, gmach jest budynkiem modernistycznym, o prostych kształtach, nieco przysadzistej sylwetce i fasadzie wykonanej z piaskowca. To właśnie faktury i materiały miały nadawać charakter fasadzie, grając między sobą: czerwień cokołu z żółcią piaskowca i zielenią spatyniałej miedzi dachu.
W trakcie drugiej wojny światowej budynek został doszczętnie zniszczony. Odbudowany w latach 1948-50, w dużej mierze zachował swój kształt, ale zmieniono też niektóre detale architektoniczne i funkcjonalne. Na przykład, oryginalnie główne wejście znajdowało się z prawym narożu (widoczne na zdjęciu archiwalnym z wystawy w Domu) – obecnie znajduje się pośrodku fasady.
Klatkę schodową zaś ulokowano w prawej wieży.
Wnętrza wyłożono szlachetnymi materiałami, jednak ponoć to już nie ten poziom elegancji, co przed wojną...

Pierwotnym przeznaczeniem budynku była siedziba Towarzystwa Kredytowego Przemysłu Polskiego. Stąd nawiązania na szeroko pojętego przemysłu i rolnictwa w oprawie rzeźbiarskiej.
Po wojnie w odbudowanym budynku znalazł się oddział Narodowego Banku Polskiego oraz Banku Gospodarstwa Spółdzielczego. W 2001 w jego mury sprowadziło się także Muzeum Spółdzielczości.


I to właśnie przyciągnęło mnie w Noc Muzeów 2018.
Muzeum założono w 1968 w Nałęczowie. W 2001 Muzeum stało się placówką Krajowej Rady Spółdzielczej, która także ma tu swoją siedzibę.
 Jeśli chodzi o formę muzeum, ta nieco trąci myszką. Niemniej można się dowiedzieć z niego wiele wartościowego o ruchu spółdzielczym, którego zaczątki sięgają XVIII wieku. W Polsce ruch zaczął rozwijać się w pierwszej połowie XIX wieku, a do jego propagatorów należeli m.in. Stanisław Staszic.
Jednak rozpędu nabrał w drugiej połowie XIX wieku, kiedy spisano główne wartości i zasady ruchów spółdzielczych, a te zaczęły się zrzeszać na poziomie międzynarodowym. Stawały się popularne i cenione. I to na tyle, że przed wojną bywało, że różne działalności podszywały się pod spółdzielnie, by zyskać na prestiżu! Dziś trend ten raczej się odwrócił ze względu na skojarzenia z okresem komunistycznym, który upaństwowił i wypaczył idee spółdzielczości.. Acz z drugiej strony widoczna jest też teraz wzmożona działalność kooperatyw, jako odpowiedzi na system kapitalistyczny.

W polskim ruchu spółdzielczym jednym z najbardziej zasłużonych nazwisk był Romuald Mielczarski. Był współtwórcą nowoczesnej spółdzielczości spożywców oraz przez wiele lat dyrektorem związku spółdzielczego „Społem”.
Innym nazwiskiem, chyba dużo bardziej znanym szerokiej publice był Franciszek Stefczyk. Historyk, nauczyciel, działacz ludowy, inicjator zakładania spółdzielczych kas oszczędnościowo-pożyczkowych (tzw. Kas Stefczyka). On też postulował założenie muzeum historii spółdzielczości już w 1918. By go uczcić, muzeum zaaranżowało jego gabinet w ramach ekspozycji.
(warto wspomnieć, że współczesne Kasy Stefczyka zostały założone we wczesnych latach 90. XX w i tylko nazwą i ideą nawiązują do myśli F. Stefczyka).
 
W czasach PRL-u Dom pod Orłami był świadkiem zuchwałego napadu rabunkowego.
*ścieżka dźwiękowa: Laibach "Mi kujemo bodočnost"

środa, 1 stycznia 2020

włoski kondotier

Czy znacie weneckiego kondotiera kroczącego dostojnie ku Traktowi Królewskiemu? żeby go spotkać trzeba zboczyć z Traktu i zanurzyć się w dziedziniec Akademii Sztuk Pięknych. 


Rzeźba przedstawia Bartolomeo Colleoniego. Był to condotierri, czyli najemny dowódca wojskowy. Kondotierzy byli najczęściej najmowani na określony czas, jednak Bartolomeo odnosił tyle sukcesów, że Wenecja, której służył, ustanowiła go stałym dowódcą wojsk.


Oryginalna XV-wieczna rzeźba znajduje się w Wenecji. Stanęła tam w 1495 i wyszła spod dłuta Andrea del Verocchio. XV wiek we Włoszech to renesans, a ten zwracał się ku antycznym wzorcom. Wedle nich każdy mógł zasłużyć na pamięć dzięki swym szlachetnym czynom, w renesansie więc utrwalane są już nie tylko wizerunki świętych, ale także postaci świeckich, czy to władców, czy zasłużonych obywateli. W nawiązaniu do antyku, wśród wizerunków i przedstawień postać konna kojarzyła się z dostojeństwem i bojowością. Dlatego właśnie Bartolomeo już za życia zażyczył sobie takiego przedstawienia siebie, aby tak zostać zapamiętanym przez potomność.


Nasza warszawska kopia została stworzona w XX wieku. A właściwie jest jedną z dwóch polskich kopii rzeźby kondotiera. Pierwsza z nich przez chwilę stała się kością niezgody między Warszawą a Szczecinem....


Pierwsza kopia powstała w 1913 dla Muzeum Miejskiego w Szczecinie. Pod II wojnie światowej Szczecin podarował kondotiera zniszczonej Warszawie, w zamian za dzieła sztuki polskiej, które odtąd miały podkreślać polskość Szczecina i ziem pomorskich.
Rzeźba Bartolomeo przybyła do Warszawy w 1948 i przez czas jakiś tułała się po magazynach stołecznych muzeów. Bohater rzeźby nie miał jakichkolwiek związków z Warszawą, więc władze zastanawiały się, gdzie ją wyeksponować. Ostatecznie zdecydowano się na podwórze Pałacu Czapskich, który właśnie obrano siedzibą Akademii Sztuk Pięknych. I tak od 1950 kondotier stał się modelem dla studentów sztuki oraz stałym elementem otoczenia odbudowanego Pałacu.


Tymczasem... W latach 80. Szczecin zaczął upominać się o swojego kondotiera. Wiele dzieł sztuki wymienionych przez miasta po wojnie, zostało już zwróconych, a tylko ta rzeźba ciągle pozostawała w Warszawie. Po ponad dziesięcioleciu starań, miasta porozumiały się w sprawie kondotiera: rzeźba miała wrócić skąd przybyła, w zamian zaś Szczecin miał ufundować Warszawie kopię rzeźby.

Tak też się stało. Od 2002 „oryginalna kopia” stoi na Placu Lotników w Szczecinie, a w podwórzu Pałacu Czapskich... jakby nic się nie zmieniło :) 

Więcej o weneckim pomniku i renesansie tutaj