niedziela, 26 maja 2013

Wierzbno - preludium

Jak widać po zdjęciach, spacer ten nie mógł odbyć się dzisiejszego popołudnia. Dziś, choć poranek okazał się zdumiewająco słoneczny po deszczowym tygodniu, popołudnie nie napawało chęcią spaceru.
To zeszłoniedzielne słońce wyciągnęło mnie na następującą trasę: Tyniecką, Szarotki, Krasickiego, Kazimierzowską, Racławicką, a z Niepodległości Nowoursynowską znów do Krasickiego, by zawrócić Tyniecką do Malczewskiego.





Poniższe zdjęcie nie oddaje od razu ani w pełni zamysłu tego miejsca - swego rodzaju altanki-szklarni, która z biegiem lata będzie obrastała zielenią - ach!









Ostatnio coraz częściej zdarza mi się chadzać tymi okolicami, głównie w celu przemieszczenia się do metra. Chadzam z przyjemnością, zatapiając się w niską zabudowę, nierzadko przedwojennej daty, otoczoną zielenią, wśród której zapominam, że znajduję się pomiędzy najruchliwszymi ulicami miasta... Poszczególne ulice zasługują jednak na systematyczne zwiedzenie, co postaram się zrealizować tego lata.

środa, 22 maja 2013

Noc Muzeów 2013

Gdy wyszłam z przystanku tramwajowego na Plac Zamkowy i dalej na Krakowskie Przedmieście, zaskoczyli mnie ci wszyscy ludzie. Zaskoczyli pozytywnie! O ile zazwyczaj tłumne spędy działają na mnie odstręczająco, o tyle tym razem zrobiło mi się cieplutko na sercu. Spacerowicze, tu i ówdzie stoiska z drobiazgami i przekąskami, film wyświetlany na ścianach Pałacu Prezydenckiego... spodobała mi się taka Warszawa. Gdybym była turystą po raz pierwszy w stolicy, pewnie zachwyciłabym się miastem tak intensywnie żyjącym wieczorową porą, tymi uśmiechniętymi ludźmi...
Wcześniej nie bywałam za bardzo na imprezach z cyklu Noc Muzeów. Pamiętam raz przed laty, kiedy zniechęciły nas gigantyczne kolejki do większości przybytków, które chcieliśmy odwiedzić. Skończyło się na posiadówie w pubie (w sumie też dobrze!).
Tym razem - owszem, zrobiliśmy listę interesujących miejsc, ale ostatecznie wylądowaliśmy głównie na Trakcie Królewskim i Starówce, gdzie wpadliśmy do kilku niezaplanowanych miejsc, wcale nienękani tłumami ani arcydługimi kolejkami.

W podziemiach kościoła ewangelicko-augsburskiego zobaczyliśmy wystawę różnych artystów pt. "Słowo".

W pobliskiej Zachęcie głównymi bohaterami były tkaniny, kobierce, dywany...
Moje serce skradł nadłuższy budynek Warszawy wydziergany na szydełku!

Tymczasem na mieście spotkałam grono pań ubranych w kimona i yukaty...
Przyznaję, spotkanie bynajmniej nie przypadkowe. Panie to członkinie i sympatyczki znajomej firmy imprezowo-okolicznościowej o nazwie Yorokobi no koen.
Koleżanki cudnie wpasowały się w Muzeum Faramcji, gdzie oprócz wystawy pod hasłem "Warszawa mlekiem i miodem płynąca" trafiliśmy też na kącik poświęcony aptekarstwu dawnej Japonii.

Muzeum Farmacji może pochwalić się cudną syrenką w szyldzie.
Zresztą na bilecie też prezentuje się w bardzo szlachetnym staromodnym stylu.

Dalej nasza droga wiodła do Muzeum Azji i Pacyfiku, gdzie obejrzeliśmy wystawę indonezyjską.
 Po tym już powoli powrót...

Ostatnio zdarza mi się stosunkowo często jeździć nocną komunikacją. I stwierdzam, że jest dobrze, czuję się bezpiecznie w Warszawie, nawet w pojedynkę. to fakt, że mieszkam przy jednej z głównych ulic i nie muszę kluczyć bocznymi ciemnymi uliczkami, ale chodzi mi o atmosferę i moje poczucie wśród, nierzadko podchmielonych i głośnych, ludzi na Centralnym i w autobusach. Kolejny plusik dla Warszawy;-)

poniedziałek, 20 maja 2013

Spacer mokotowsko-puławski

 A właściwie mokotowsko-wierzbniński... ale nie wiem, jak powinnam odmienić "Wierzbno" w takim kontekście;-)
Zaczęliśmy w Parku im. gen. Orlicza-Dreszera, który dopiero w zeszłym roku odzyskał swoje przedwojenne imię. Tu też znaleźliśmy dobry punkt widokowy na przedwojenną "kamienicę pod skarabeuszami", choć zaiste skarabeuszy uświadczysz tu tylko jedną sztukę.


Przemieścilismy się na drugą stronę tytułowej Puławskiej, by znaleźć się pod domem, gdzie kiedyś dzieci moralnie poprawiano.
 Wiosenna zieleń przysłoniła nam kościół św. Michała Archanioła; zza zimowych drzew jest on stąd lepiej widoczny. A przecież musiałam wspomnieć i o nim, i o jego poprzedniku, który, jako i Dom Poprawy Dzieci Moralnie Zaniedbanych, stanowił fundację Ksawerego Pusłowskiego.


Przecieliśmy Skwer Małakowskich, gdzie poświęciłam parę słów jego patronom, prekursorom skautingu na ziemiach polskich.
 a następnie podążyliśmy ulicą Merliniego mijając po lewej Warszawiankę, by w końcu dotrzeć do dobrze ukrytego pałacyku zwanego różnie: Pałacem na Henrykowie, Pałacem Bonnetów, Pałacem Bonnetów (ale nie Pałacem Potockich).


Klucząc między blokami znaleźliśmy zejście do Parku Arkadia, gdzie opowiedziałam o zwierzątkach i roślinkach, które tu się zadomowiły (nie spotkaliśmy jednak żadnego z nich, co mogłoby potwierdzić moje słowa), a następnie o Stanisławie Herakliuszu Lubomirskim, który już pod koniec XVII w. wziął w posiadanie oraz nadał arkadyjską nazwę tym okolicom.
 Wśród stawów i zieleni nie można było nie wspomnieć o uzdrowiskowo-hydropatycznym charakterze tego miejsca w XIX wieku.

W końcu u podnóża skarpy pierwszy raz nasze oczy ujrzały Królikarnię.
 Przydałby się jakiś barkowy ogrodnik, który utrzymałby w ryzach zieleń, by nie zasłaniała widoku na pałacyk! a w ten sposób to zimą widać go dużo lepiej.

Południowym jarem zbliżyliśmy się do pałacu. Obejrzeliśmy go dokładnie ze wszystkich stron...
 podejrzeliśmy od spodu, gdzie rezydują teraz pędzący rycerze.

Naszej uwadze nie umknął też skromny budynek kuchni.

Pospacerowaliśmy jeszcze po parku, tłumnie odwiedzanym przez warszawiaków i turystów, przyglądając się rzeźbom autorstwa Xawerego Dunikowskiego i innych rzeźbiarzy.


Przed wyjściem przystanęliśmy jeszcze przy trzech kolumnach z dawnej kamienicy Granzowa, upamiętniających walki powstańcze toczone w tych okolicach.

I tak dotarliśmy do Puławskiej, wzdłuż której cały czas podążaliśmy, choć jednocześnie unikaliśmy jej jak to tylko możliwe.
Pogoda była słoneczna, nie przesadnie gorąca, komary jeszcze nieliczne, a widoki śliczne:-)