W ten upalny dzień wracam myślami do tegorocznej nocy muzeów, której chłód w retrospekcji jawi się tak kusząco...
Tym razem moja trasa zaczynała się pod domem, w Królikarni. Wystawa "Majątek" była właśnie na finiszu. Składały się na nią pozostałości po kolekcji rzeźb rodziny von Rose oraz fotografie Zofii Chomętowskiej.
Von Rose zamieszkiwali posiadłość w Dylewie, pod dzisiejszym Olsztynem. Po ucieczce rodziny przed Armią Czerwoną dom został spalony i zapadł się, grzebiąc pod sobą rzeźby, odnalezione dopiero na początku XXI wieku.
Zofia Chomętowska byłą związana z rodziną Krasińskich, właścicieli majątku Królikarnia. Jako częsty gość filmami i zdjęciami udokumentowała życie codzienne mieszkańców i innych gości tego miejsca. Prezentowane zdjęcia obejmowały jednak jej szczerszy dorobek, nie tylko związany z Królikarnią.
Królikarnia jest uroczym miejscem bez względu na odbywające się tam wystawy, o czym przekonywałam na ostatnim spacerku.
Następnym punktem nocnej eskapady była Zajezdnia Mokotów, która obchodzi w tym roku swoje 60-lecie. Z tej okazji można było zwiedzić antyczne składy, zajrzeć do kanału serwisowego, obejść zajezdnię, przejechać się zabytkowym tramwajem. W międzyczasie odbywała się część "artystyczna" na scenie ustawionej w głębi hali.
W tym momencie nastąpiło przemieszczenie się do Centrum na spotkanie długiej kolejki chcących zwiedzić Muzeum Azji i Pacyfiku. Przez pierwsze minuty kolejka poruszała się dość sprawnie, jednak w miarę jak zaczęła się zbliżać pora pokazów walk wushu oraz tańca z wachlarzami bojowymi, zaczęłam tracić nadzieję, czy uda nam się jeszcze cokolwiek zobaczyć. Ostatecznie byłyśmy jednymi z ostatnich szczęściarzy, którzy zostali wpuszczeni w podwoje Muzeum. Co prawda i tak bardziej interesowała nas wystawa poświęcona japońskim obrzędom ślubnym...
Na zamknięcie nocy jeszcze wizyta na Placu Defilad i wzmocnienie się ofertą obecnych tam gastrowozów.
Jak co roku, cieszy mnie ruch ludzki na wieczornych ulicach Warszawy, cieszy mnie, że wydarzenie zaludnia nocne miasto całymi rodzinami i pozytywnie nastawionymi ludźmi.
W tym roku jednak rzucili mi się w oczy także "klubowicze" - grupy szeroko pojęta młodzież, dla której Noc Muzeów to nie tylko okazja, by wyjść na miasto i odwiedzić przybytki kultury, ale także, czy może głównie, żeby wprawić się w stan uniesienia alkoholowego i robić hałas. Być może to typowe sobotnio-wieczorne towarzystwo, które okupuje wieczory miasta, a tym razem po prostu byli bardziej widoczni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz